Rozdział siedemnasty?

Maat zniknął.
Spojrzałam na swoje dłonie. Byłam gotowa zabić człowieka... Człowieka.
W tamtej chwili uświadomiłam sobie, że niebezpieczeństwo Długiej Służby nie polegało na ryzyku śmierci. Białowłosy mówił prawdę. Był kiedyś jednym z nas. I jeśli nie będziemy dość silni, to my będziemy tacy jak on.
Prawdziwym niebezpieczeństwem Długiej Służby była utrata swojego człowieczeństwa.
- W porządku?- spytał Loki.
Nie wiem, czy pytał mnie, jednak skinęłam głową.
Nawet jeśli nie było do końca w porządku, wiedziałam, że mogło być gorzej. Bardziej niż o siebie, martwiłam się o Lilith.
Była blada. Wpatrywała się w Cartera. Chciała wiedzieć, dlaczego. Dlaczego nic nie powiedział.
Szczerze mówiąc, mnie też to trapiło. Jaki mógł mieć związek ze zniknięciem Amona?
- Dlaczego?- wyszeptała dziewczyna.
Wśród byłych Dzieci Pustyni zapadła cisza. Nasza czwórka została sama. Coyote poszedł sprawdzić, czy z Wężami wszystko w porządku. Kto jak kto, ale oni byli najbardziej wyczerpani. Najpierw Sfinksy, później jeszcze całonocne czuwanie przy Bramie i walka z Farisem.
Carter spojrzał na Lilith.
- Dlaczego co?
Był nieobecny.
- Dlaczego nic nie mówiłeś?
Spojrzał na nią. Wzdrygnęła się. Widziałam w jej oczach strach. Taki sam, jak siedem lat temu w jego oczach... Wspomnienia z tamtego okresu napływały do mojej głowy. Opadłam na ziemię, przyciskając dłonie do skroni.
Chłopiec w moim wieku.
Mała dziewczynka.
Drzewo.
Jigar.
Mój ojciec.
Podziemie.
Głos...
Ostatnim, co pamiętam był ból.

Nie zapominaj, kim jesteś, Neto Rohkea.